Jun 16, 2010

San Cipriano

Pojechali my w ten weekend do San Cipriano - czyli do miasteczka, które leży nad rzeką. Ale ale, wcale nie było to zwykłe miasteczko ze zwykłą rzeką!;) Znaczy właściwie było, ale to czym się tam dostaje i co się tam robi, już nie:) 
Ostatni odcinek trasy, aby dostać się do miasteczka i rzeki pokonuje się bowiem na tzw. brujitas, co trudno opisać, a wygląda to tak: 
Z grubsza jest to motor przymocowany do zbitych desek, jak tratwa, które szusują po szynach. Nie mam pojęcia jak to działa, że owe pojazdy nie spadają, co pewnie niejaki Tomasz będzie umiał wyjaśnić;) 
Tak czy inaczej, taką brujitą jedzie się jakieś 10 minut. To, co mnie najpierw zdziwiło, to że nie ma żadnych zabezpieczeń, siedzi się na ławeczce i jak spadniesz to twoja sprawa haha
Co mnie potem najbardziej zdziwiło to to, że szyny są dwukierunkowe. Oznacza to, że brujitas jeżdżą i w jedną i w drugą stronę, z tym, że jak jadą w jedną to już nie jadą w drugą haha Zwykle brujitas jeżdżą po kilka, i jak takie dwie grupy spotkają się z naprzeciwka, liczy się gdzie jest ich mniej i te brujitas muszą zejść z szyn, ustąpić miejsca tamtym i potem wdrapują się z powrotem;) Doprawy sprytnie pomyślane. 
Kolejna rzecz: teraz już nie ma niebezpieczeństwa pociągu, ale jeszcze rok czy 2 lata temu, jeździł tędy pociąg (turystyczny) i wtedy trzeba było być czujnym i pędem zdejmować brujitę i usuwać się z drogi! haha 
Tak, były wypadki, ludzie łamali ręce i nogi, czad :P
No dobrze, dojechali my owymi pojazdami do wsi wreszcie! Dużo turystów z nami było, widzieliśmy Amerykanów z włosami blond, co było nielada wydarzeniem ;) Od razu człowiek się raźniej czuje, w Cali bowiem obcokrajowców widuję tylko na lekcjach salsy od czasu do czasu. 
Wracając do San Cipriano, celem naszej wyprawy była owa rzeka! Po rzece bowiem spływa się na takich kołach:
                                    
Rzeka jest dość długa i można wybrać z jakiego miejsca chce się spływać. My oczywiście wybraliśmy najwyższy punkt, co by nie tracić żadnych wrażeń haha
Nie wiem czy tego żałuję, ale jak dla mnie to był zdecydowanie sport ekstremalny!! Rzeka miała naprawdę mega silny nurt, a do tego pełno było w niej kamieni i skał, a po bokach  pełno drzew, korzeni i różnych innych przeszkód. Do tego od czasu do czasu były albo małe wodospady, albo wiry, w które wpadaliśmy i nie mogliśmy wyjść, bo nas obracało. Raz zgubiłam koło, które poleciało daleko przede mnie, na szczęście zatrzymalo się dalej. Raz wpadłam pod wodę, która mnie zabrała i myślałam, że roztrzaskam się o skały haha
Ale poza tym mieliśmy dużo śmiechu i jak momentami rzeka nie gnała, to było całkiem przyjemnie:) 
Nie da się ukryć, że kiedy dotarliśmy do końca, poczułam lekką ulgę:) i satysfakcję, że wszyscy wyszli żywi haha (choć z obrażeniami na ciele:P)
Co jakiś czas na "trasie" były małe plaże, na jednej ludzie wspinali się po lianie pod góre i skakali z drzewa. W innym miejscu z kolei przyczepiono długa linę do drzewa i ludzie huśtali się na niej i skakali z niej do wody. Generalnie miejsce jest super i dostarcza dużo emocji! 

Niestety nie mamy żadnych zdjęć z rzeki, bowiem byłyby pewne problemy z zabraniem aparatu z nami, musicie uwierzyć mi na słowo, że było właśnie tak jak piszę! No, dla uspokojenia czytelników - nie było aż tak dramatycznie:)
Wracając dowiedzieliśmy się, że w owej rzece można znaleźć złoto i widzieliśmy ludzi z siteczkami.. Na końcu wsi był natomiast skup złota. Ponoć ciągle można je tam znaleźć......
I ot, wzieli my autobus i do domu;)
Dodam tylko, że to był w ogóle mój najbardziej emocjonujący weeknd w Cali, w sobotę bowiem zostałam pozbawiona telefonu komórkowego w sposób trochę bardziej dramatyczny, no, ale mowi sie trudno. 

No comments:

Post a Comment