May 26, 2010

Manizales y el volcán Nevado del Ruiz

Jako ze poprzedni weeknd caly przesiedzialam w domu nad kompem, stwierdzilysmy z Magda, ze czas najwyzszy wznowic nasze podroze, chocby to mial byc sam weeknd. Magda ma kolege w Manizales, miasto na polnoc od Cali, wiec w piatek zdecydowalysmy spontanicznie, ze jedziemy!:)
W zalozeniu mialysmy wstac o 5, zeby o 7 zlapac autobus do Manizales, i byc na miejscu kolo 11. Niestety w piatek wrocilysmy dosc pozno do domu.. i wstalysmy po 6. Niestety zanim sie ogarnelysmy zrobila sie 7:40 i juz nie zdazylysmy na autobus o 8:P Tak wiec w koncu o 9 znalazlysmy sie w autobusie:D Na szczescie udalo nam sie jechac wlasciwie nie busem, tylko takim wiekszym samochodem, ktory mial tylko 6 miejsc pasazerskich, wiec zamiast 5 czy 6 godzin jazdy, bylysmy na miejscu juz o 13, czyli po 4 godz!! :)
Kolega Magdy mial dla nas czas dopiero od 19, wiec mialysmy pol dnia na zwiedzanie miasta. Oczywiscie bylysmy wyjatkowo malo przygotowane, jako ze wyjazd byl dosc spontaniczny, wiec nie mamy poczucia, ze cos nas ominelo, bo nie wiemy nawet co nas moglo ominac haha Tak czy inaczej, miasto jest najprawde bardzo ladne, zuplenie inne niz Cali! Sa ladne uliczki, po ktorych z przyjemnoscia sie chodzi, jest duzo ludzi na ulicach, male sklepiki na ulicach, zabytki , koscioly, ladne placyki.. Czuje sie klimat miasta, czego niestyety nie bardzo monza powiedziec o Cali. Zdjecia ponizej:)


 















Wieczorem kolega z innym kolega jeszcze chcieli nam pokazac miasto noca, wiec zrobilismy rundke samochodem, niestety bylysmy tak padniete, ze Magda cala droge przespala, a ja staralam sie jak moglam nie zamknac oczu i podziwiac miasteczko:P

Tak czy inaczej, wrocilysmy dosc pozno do mieszkania kolegi. Niestety i tej nocy nie bylo dane nam sie wyspac, bo chcialysmy w niedziele wejsc na wulkan!! Co tez uczynilysmy :) A bylo tak: zbiorka byla o 7, a bylo to kawalek od domu, wiec pobudka byla 5:30, yeah:D
Nasza grupa skladala sie z 7 osob i kierowca, bardzo fajna grupa nam sie trafila, choc zadnego obcokrajowca nie bylo poza nami.. No i pojechalismy na wulkan. Wulkan jest ciagle aktywny. Ostatni raz wybuchl w 1985 roku i zalal cale miasteczko Armero (bylam tam miesiac temu z wycieczka ze studentami socjologii zwiedzac - jeden wielki cmentarz na terytorium miasta..). Zginelo wtedy ok 20 z 25 tys. mieszkancow.
Wulkan jest osniezony, bowiem jest na nim calkiem chlodno, w niedziele bylo ok. -3 choc wg mnie bylo nawet zimniej. Niesttey nie mialysmy z Polski ciuchow zimowych, zakupilysmy tylko rekawiczki na dole gory. Trzeba przyznac, ze naprawde zmarzlysmy!!


Wracajac do wulkanu, jest tam bardzo malo tlenu, wobec czego zanim sie tam wejdzie, obsypali nas mnostwem zastrzezen, porad i wskazowek. Miedzy innymi nie wolno jesc slodyczy dzien przed i tego samego dnia, a na pewno nie czekolady, nie wolno pic cieplych napojow przed wejsciem, najlepiej nie jesc nic przed wejsciem, zeby potem nie zygac. Duzo ludzi bowiem wymiotuje po zejsciu na dol, w naszym przypadku trafilo na jednego chlopca .. Najlepsze, ze zaleca sie tez nie ubierac zbyt cieplo, zeby nie byc zbyt opatulonym, odradza sie tez szaliki, ale bylo tak zimno, ze moja letnia chustka wcale mi nie przeszkadzala;)
Samochod dowiozl nas na dol wulkanu, gdzie mielismy zaczac sie wspinac. Podroz samochodem tez jest wydarzenem samym w sobie, bo jedzie sie z otwartymi oknami! Mroz jest niesamowity i pada snieg czy deszcz, ale wszystkie okna musza byc otwarte zeby bylo duzo tlenu..

Najpierw bylo troche niebezpiecznie, bo grzmialo i przewodnicy zdecydowali, ze zostajemy tam gdzie bylismy. Ucieszylysmy sie, bo ponoc na innym wulkanie 3 osoby trzasnal piorun i zmarly na miejscu.... no a poza tym bylysmy zmeczone, zmarzniete i wcale nam sie nie widzialo wspinac w sniegu , dezzczu i mrozie na wulkan, na ktorym ponoc serce bije 3 razy szybciej niz normalnie, ma sie krotki oddech i trzeba oddychac 4-fazowo. haha
Tak czy inaczej, po jakiejs pol godzinie nastapila zmiana planow i padlo haslo ze ruszamy :D
Trzeba przyznac, ze naprawde ciezko sie wchodzilo.. Kilka krokow i serce bilo jak szalone, mimo ze dystans byl bardzo maly. Weszlismy "tylko" do poziomu 4.900  metrow, i dalej nam nie pozwolili (ufff :)
Aha, trzeba tez pic wode co 5 minut jak sie wchodzi. Na szczescie najtrudniejsza czesc nas ominela, wiec spokojnie zeszlysmy na dol z powrotem i rozkoszowalismy sie goraca aguapanela, czyli ich typowym napojem, bardzo slodkim i bardzo dobrym:)
Potem zjechalismy busem znow na dol i pojechalismy do Termali, ktore byly tez w cenie wycieczki! Niestety jestesmy troche nieogarniete, i nie wzielysmy ze soba kostiumow kapielowych, nad czym ubolewalysmy bardzo, bo po calym dniu w mrozie, wizja goracych termali byla bardzo kuszaca.. Jedyne co moglysmy, to pomoczyc sobie nogi, co tez uczynilysmy z wielka przyjemnoscia:)

Pan kierowca byl na tyle mily, ze podrzucil nas na dworzec i juz po 10 min znalazlysmy sie w kolejnym busie, do Cali. Niestety tym razem trafil nam sie wielki autobus, i wracalysmy ponad 6 godzin!! A do tego puszczali chyba najgorsze filmy pod sloncem, nie wspomne tytulow, ale w zyciu nie widzialam glupszych filmow:P Tak czy inaczej wrocilysmy do domu pozno i w poniedzialek znow przyszlysmy niewyspane do pracy..

1 comment:

  1. my tez weszlismy "tylko" na 4900 moze to jakas sciema ze mozna dalej he he. i na naszej wycieczke byli sami obcokrajowcy, wy jakimis bocznymi drogami na te wycieczki sie dostajecie ;)

    ReplyDelete